Karpaty stylizowane na Góry Skaliste; hiszpańskie plenery imitujące prerie Arizony; radziecki sztucer w miejsce Winchestera; Francuz w roli Indianina w jugosłowiańsko-niemieckiej produkcji austriackiego reżysera… Tradycja filmów o Dzikim Zachodzie została na starym kontynencie zaadoptowana dla potrzeb europejskich widzów, którym dzieje Stanów Zjednoczonych były zupełnie obce. Wycinek z historii podgatunku filmowego, zwanego potocznie ‘’czerwonym westernem’’, został zaprezentowany podczas przeglądu w ramach 11. MFF ‘’Nowe Horyzonty’’ we Wrocławiu.
Kiedy dzisiaj myślimy o najbardziej chyba amerykańskim spośród gatunków filmowych w jego europejskim wydaniu, przychodzi nam do głowy przede wszystkim spaghetti western: niespotykana na podobną skalę w zachodnich filmach o kowbojach przemoc, uwodzicielska muzyka Ennio Morricone, Clint Eastwood w bezimiennej roli głównej i nazwisko Sergia Leone w czołówce. Przy większym wysiłku przypominamy sobie jeszcze o Winnetou i jego druhu Old Shatterhandzie, których filmowe przygody przyciągały do kin tłumnie naszych ojców i wujów. Ale to wszystko produkty wolnej gospodarki rynkowej, nieobostrzonej rygorem surowej cenzury. Co w tym czasie kręcono za żelazną kurtyną?
O tym, jakie filmy o kowbojach – i dlaczego – kręcono wówczas w demoludach, przeczytacie w wakacyjnym wydaniu ''K MAG-u''. Pędźcie do kiosków, póki numer jeszcze dostępny!
Tymczasem zapraszamy do wysłuchania bodaj najsłynniejszego hymnu easternów – pochodzącej z czechosłowackiej parodii gatunku, ''Lemoniadowego Joe'', pieśni zwanej ''Goodbye'':
Chcielibyście zobaczyć ''Joego'' albo którąś inną z wschodnioeuropejskich odpowiedzi na western w naszym klubie? Czekamy na sugestie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz